Wiedza

Nie Mamy Wyjścia

Data publikacji
13.03.2024
Autorstwo
Monika Stelmach

ROZMOWA Z KAROLINĄ BREGUŁĄ

Chciałam pokazać przeciętny dzień pracy listonoszki, potworne zmęczenie, które jest w ciele, zawieszone w powietrzu tak, by widz mógł je współodczuwać – mówi autorka filmu „12,41 kilometra”

MONIKA STELMACH: Film „12,41 kilometra”, który można zobaczyć na festiwalu Warszawa w Budowie, pokazuje codzienną pracę listonoszek i listonoszy. Czym jest ta odległość?

KAROLINA BREGUŁA: 
12,41 kilometra to średni dystans, który ma codziennie do pokonania Ania, listonoszka. Wyliczyliśmy go z jej tras w lipcu i sierpniu, kiedy pracowałyśmy nad filmem. Czasami Ania pokonuje mniejsze, czasami jeszcze większe odległości, bo każdego dnia zmienia się jej trasa i liczba listów do rozniesienia. Zdarza się, że ma ich jednego dnia siedemset. Kiedy przychodzą rachunki, listów jest dużo więcej niż zazwyczaj. Nie można tej pracy przesunąć na inny dzień, bo przesyłka do adresata musi dotrzeć w określonym czasie. Poza tym listonosz w firmie Ani jest rozliczany z dostarczonego listu. Trzeba ich roznieść naprawdę dużo, żeby zarobić na życie. Ania czasami bierze zastępstwa, wtedy ma dwa rejony w jeden dzień. Bywa, że odległości między domami są duże, listonosze „idą na pusto” – jak mówią. Bywa więc i tak, że dużo pokonanych kilometrów nie oznacza wielu rozniesionych listów.

W filmie pokazujesz, że listonoszka pracuje w nieznośnym upale. Jaka panowała temperatura w dni, kiedy był kręcony film?
W 2023 roku w Polsce było najcieplejsze lato, jakie odnotowano od początku prowadzenia pomiarów, czyli od 1850 roku. Temperatury rosną, coraz trudniej się funkcjonuje, ale listonosze i tak muszą pokonać swoje kilometry. Niezależnie od temperatury ich trasy są takie same, mają tyle samo listów do rozniesienia co zawsze, a torba jest tak samo ciężka.

I mają tyle samo schodów do pokonania.
Mam nadzieję, że liczba schodów wybrzmiewa w filmie. Nie dało się pokazać wszystkich klatek, które musi zaliczyć listonoszka. W blokach skrzynki zazwyczaj są na półpiętrze, czasami na pierwszym piętrze, bywa nawet, że na drugim. Dodatkowo są listy polecone, które trzeba dostarczyć pod drzwi, a zdarza się, że nie działa winda i trzeba iść na 10. piętro. Na górze czasami słyszą narzekanie, że „długo się wchodziło”, albo odmowę przyjęcia listu. Kiedy odbieramy list polecony, wydaje nam się, że to żaden problem dla listonoszki wejść na górę. Nie myślimy, że ona ma tych listów wiele i cały dzień biega po schodach. Przygotowując się do zdjęć, towarzyszyłam Ani w pracy, żeby przekonać się, jak to wygląda. Czułam to ogromne zmęczenie i ciągle myślałam o tym, że nie wiem, czy podołałabym temu, jeśli musiałabym pracować tak ciężko każdego dnia.

Widać, że Anna w upalny dzień pracuje na granicy wytrzymałości.
Ale nie może zrobić sobie przerwy czy największy upał przeczekać, ponieważ obsługuje firmy, które są czynne do 15. Ma dramatyczne doświadczenia, na przykład omdlenia z wyczerpania. Nie włączyłyśmy tego do filmu, ponieważ chciałam pokazać przeciętny dzień pracy listonoszki, potworne zmęczenie, które jest w ciele, zawieszone w powietrzu tak, by widz mógł je współodczuwać.

Nie byłam świadoma, że to tak ciężka praca.
Ten film też mnie bardzo dużo nauczył. Dzisiaj, kiedy kurier czy listonoszka przez domofon mówią, że mają przesyłkę, to proponuję, że zbiegnę na dół. Dla mnie to jednorazowy bieg, dla nich to ulga i moment odpoczynku. 

W filmie spotkany przy skrzynce mężczyzna mówi, że w upał Ania powinna nosić rękawiczki, żeby spocone dłonie nie dotykały listów.
Zrobiliśmy wewnętrzny pokaz dla pracowniczek i pracowników firmy, w której pracuje Ania. I jednym z komentarzy było, że ten film jest nieprawdziwy, ponieważ wszyscy są w nim za mili dla listonoszy. A rzeczywistość, ich zdaniem, tak nie wygląda, bo nieprzyjazne, obrażające teksty są na porządku dziennym. Z drugiej strony wiem od Ani, że listonoszka czasami jest jedyną osobą do porozmawiania dla starszych, samotnych ludzi. Ania ma na swojej trasie kilka takich osób. Widziałam, jak stara się pogadać z nimi chociaż chwilę, jednej z pań regularnie robi zakupy, potem musi nadrobić pracę. Tego też nie ma w filmie, bo strasznie trudno było opowiedzieć o wszystkim.

Listonosze walczą o zmianę warunków pracy?
Poczta Polska ma związki zawodowe. Ania pracuje w jednej z prywatnych firm pocztowych, w której ich nie ma. Mówi, że nikt nie ma czasu na zajmowanie się zakładaniem organizacji i pracą w nich. Ale po obejrzeniu filmu jej szef wprowadził pewne zmiany, na przykład zaczął tak układać grafik, żeby jeden pracownik nie miał codziennie ciężkiego rejonu, tylko jeśli jednego dnia ma rozległy, to kolejnego mniejszy. To dobre na początek, ale żeby naprawdę odczuwalna zmiana była możliwa, potrzebne są wyższe zarobki, mniejsze obłożenie pracą, możliwość zrobienia sobie przerwy. No i oczywiście namysł nad tym, jak dostosować warunki pracy listonoszek i listonoszy do zmian klimatycznych. Obecnie obowiązujące zasady i przepisy powstawały, kiedy upały nie były tak bolesne.

Prawo pracy nie nadąża za zmianami klimatycznymi?
Uwzględnienie ekstremalnych temperatur bez wątpienia należy wziąć pod uwagę. Kiedy w 2017 roku listonosz zmarł na udar słoneczny, zaczęto dyskusje o warunkach pracy tej grupy zawodowej. Wtedy na przykład pozwolono w upały nosić listonoszom krótkie spodnie. W firmie, gdzie pracuje Ania, latem obowiązują stroje, które nie są przystosowane do upałów. Wiem od listonoszy i listonoszek, że miewają niezapowiedziane kontrole.

Dlaczego wybrałaś właśnie tę grupę zawodową?
Konrad Schiller, dyrektor Muzeum Woli i jeden z kuratorów WWB zaprosił mnie do udziału w wystawie, pytając, czy chciałabym zrobić film związany z pracą w warunkach rosnących temperatur. Udostępnił mi materiały badawcze zespołu kuratorskiego na temat zmian klimatycznych. Przeczytałam w nim o wielu różnych grupach zawodowych, między innymi natrafiłam na artykuł o tym, jak pracują listonosze; jak bardzo na ich pracę wpływa temperatura na zewnątrz. 

Kadry z filmu Karoliny Breguły „12,41 kilometra”, 2023 r.

Przez specyfikę tej pracy przeprowadza cię Anna Nowak, listonoszka z jednej z firm pocztowych. Jak doszło do waszej współpracy?
Chciałam pracować z kobietami, ponieważ uważam, że ciągle mamy za mało bohaterek i kobiecych głosów w przestrzeni publicznej. Myślałam o zrobieniu filmu opartego na doświadczeniu konkretnej osoby lub osób. Większość listonoszek, z którymi się spotkałam, nie chciała brać udziału w projekcie. Podejrzewam, że bały się konsekwencji ze strony pracodawcy, jeśli film okaże się krytyczny. Po długich poszukiwaniach, kiedy już myślałam, że nie uda mi się znaleźć osoby zainteresowanej współpracą, dowiedziałam się, że znajoma zaczęła pracować na poczcie. Już następnego dnia odwiedziłam ją w pracy. Pierwszą osobą, na którą tam wpadłam, była Ania. Zwariowałam na jej punkcie, była uśmiechnięta, otwarta, rozmowna i miała bardzo filmową urodę. Od razu wiedziałam, że chciałabym z nią pracować.

Ania Nowak została jednocześnie współtwórczynią scenariusza wraz z listonoszem Lechem Tylkowskim. Oboje nigdy wcześniej nie pracowali nad filmem. Jak przebiegała wasza praca?
Oddałam głos Ani, ponieważ to ona jest ekspertką w temacie pracy listonoszek. Do współpracy zaprosiłyśmy jej kolegę Lecha. Spotykaliśmy się po pracy, oni opowiadali mi swoje historie, a ja spisywałam je i starałam się budować z nich szkielet filmu. Na nasze spotkania przynosiłam wydruki moich zapisków, do których oni dodawali kolejne zdarzenia. Na końcu z wielu zanotowanych wspomnień wykorzystaliśmy jeden dzień listonoszki. Kiedy zaczynaliśmy, nie byliśmy pewni, co nam z tego wyjdzie i czy w ogóle zdołamy wspólnie coś napisać. Na końcu jednak, po kilku tygodniach spotkań, mieliśmy scenariusz. Już podczas pracy nad nim Ania zgodziła się być główną bohaterką, więc jak tylko skończyliśmy pisać, zabraliśmy się na zdjęcia do filmu.

Ale upały odczuwają też wszyscy ci, którzy nie przemieszczają się klimatyzowanymi samochodami do klimatyzowanych biur.
Oczywiście, zwłaszcza seniorzy, którzy upały znoszą ciężej, osoby chore i osoby o niższych dochodach, które nie mogą sobie pozwolić na rozwiązania ułatwiające życie w czasie lata. Skutki kryzysu klimatycznego najbardziej odczuwają ci, którzy najmniej się do niego przyczyniają, bo nie stać ich na nieograniczone konsumowanie dóbr, latanie samolotem na zagraniczne wakacje kilka razy w roku czy nawet wspomnianą klimatyzację, która zużywa bardzo dużo energii i wypluwa ciepłe powietrze na zewnątrz, co jeszcze bardziej nagrzewa miasta. 

Chyba wszyscy powinniśmy nauczyć się rezygnować z komfortu? 
„Zimno już było” jest porażającą wystawą, która daje do myślenia i zachęca do zmiany nawyków. Mówi o zjawiskach, o których może wiemy, ale nie chce nam się nad nimi pochylać, zastanawiać i na nie reagować. Potrzebna nam debata na temat tego, co możemy zrobić i z czego zrezygnować, by uratować nasze miasta przed nadmiernym nagrzewaniem. Dyskusja toczy się w eksperckich kręgach, nieśmiało przebija się do osób bardziej świadomych i gotowych na dostrzeżenie kryzysu. Ale to nie wystarczy. Powinniśmy rozmawiać o tym szerzej; powinny nastąpić zmiany systemowe. Jako obywatele i obywatelki możemy swoim zaangażowaniem takie zmiany wymusić.

Jesteśmy na to gotowi?
Na zmianę nigdy nie jest się gotowym, a potem ona następuje i jakoś się do niej przyzwyczajamy. Pamiętasz ten czas, kiedy wprowadzano zakaz palenia papierosów w pomieszczeniach? Wydawało się, że to się nigdy nie przyjmie, a jednak oswoiliśmy to błyskawicznie. Podobnie z mało popularnym odbieraniem samochodom części miast. W krajach, w których to się dzieje, kierowcy są na początku niezadowoleni, a potem sami z rodzinami chodzą na spacery do miejsc, gdzie jest cicho i czysto dzięki temu, że nie ma ruchu samochodowego. A jak wiemy z wystawy, samochody w mieście bardzo przyczyniają się do jego nagrzewania, bo nie tylko produkują spaliny, ale też zatrzymują ciepło i działają jak ogromne grzejniki.

W świecie komfortowej globalnej Północy wydajemy się kompletnie niegotowi na zmiany, bo nasze życie jest wypełnione niemal wyłącznie konsumowaniem dóbr. Trudno nam wyobrazić sobie, co innego moglibyśmy robić. Ale nie mamy wyjścia. 

Karolina Breguła, „Rodziny”, Warszawa, 2023 r.

W ramach swojego pierwszego projektu „Niech nas zobaczą” w kilku miastach rozwiesiłaś bilbordy ze zdjęciami nieheteronormatywnych par. Akcja miała duży oddźwięk, wywołała debatę publiczną. Mówiłaś wtedy, że sztuka zaangażowana ma sens, ponieważ jest w stanie zmieniać rzeczywistość. Czy po latach nadal tak uważasz?
Dzisiaj jestem mniej entuzjastyczna i ostrożniej używam słów. Dlatego nie wiem, czy ujęłabym to tak samo, ale ciągle mam tę wiarę. Może trochę zgorzkniałam, a trochę zmądrzałam i wiem, że nie spowoduję swoim działaniem nagłej zmiany. Ale mogę jako artystka wspierać krytyczne przyglądanie się rzeczywistości, analizowanie, dyskutowanie, zadawanie pytań, szukanie odpowiedzi, budowanie relacji, wspólne cieszenie się z tego, co dobre.

Coraz częściej pracuję w grupach, nie tylko w ekipie filmowej, ale też tworząc kolektywnie, budując społeczności. Mieszkam od dwóch lat w Szczecinie, gdzie wspólnie z Weroniką Fibich i ciągle zmieniającą się ekipą osób artystycznych i nieartystycznych prowadzę Lokatorne – miejsca działań antydyscyplinarnych. To przestrzeń, która ma służyć inicjatywom grupowym. Dużo rozmawiamy tam o zmianach klimatycznych i dobrym byciu w mieście w czasie, kiedy one się dokonują. Lokatorne to miejsce wymiany doświadczeń i wiedzy, budowania kolektywnej świadomości, a więc właśnie kształtowania rzeczywistości. Dzisiaj nie wierzę w siłę jednego artysty czy jednej artystki. Wierzę za to w relacje między ludźmi, tworzenie sojuszy i społeczność. Sztuka ma narzędzia, by wszystko to wspierać.

Od „Niech nas zobaczą” minęło 20 lat. Co udało się zmienić? 
Gdyby wtedy ktoś mnie zapytał, jak wyobrażam sobie sytuację osób ze środowiska LGBT+ za 20 lat, to z pewnością powiedziałabym, że będziemy w zupełnie innym miejscu. I część krajów faktycznie jest w innym miejscu, ponieważ pary jednopłciowe mogą tam zawierać związki partnerskie, brać śluby i adoptować dzieci. Zdaje się, że w Polsce zmierzamy w przeciwnym kierunku; narasta homofobia podsycana przez polityków.

Po latach wracasz do tego projektu. W Warszawie i w Szczecinie znowu powiesiłaś wielkie bilbordy, tym razem z wizerunkiem nieheteronormatywnych par z dziećmi. Można je też oglądać na wystawie „Kino wolność” w galerii lokal_30. Dlaczego chciałaś powtórzyć tę akcję?
Kurator Romuald Demidenko zwrócił mi uwagę, że właśnie mija 20 lat od „Niech nas zobaczą”. Opowiedział, że dla niego osobiście to był ważny projekt, bo przy jego okazji zaczęto dużo mówić o istnieniu w społeczeństwie osób w jednopłciowych związkach. Romuald zaproponował przypomnienie projektu. W ogóle nie miałam ochoty na celebrowanie rocznicy, bo jestem wściekła, że ciągle nie wypracowaliśmy rozwiązań prawnych. To straszny wstyd. Postanowiłam więc, że na wystawę zrobię akcję podobną do tej sprzed 20 lat, choć w znacznie mniejszej skali, i zaktualizuję moje oczekiwania. Dzisiaj potrzebujemy otwartej debaty nie tylko na temat zawierania związków partnerskich i małżeństw, ale też adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Powinniśmy skonfrontować się z faktem, że wokół nas jest wiele takich rodzin, które wychowują dzieci. To, że one nie mogą być prawnie uznane za dzieci dwojga swoich rodziców, jest krzywdzące i niebezpieczne.

Tym razem zrobiłam to, czego nie udało się zrobić 20 lat temu. Postaci na plakatach są wielkości ludzi i zawieszone tak nisko, by można było się z nimi spotkać, żeby ludzie z plakatów patrzyli na przechodniów, a przechodnie na nich. Postanowiłam nie robić zdjęć autentycznych par z dziećmi ze względu na bezpieczeństwo portretowanych rodzin, szczególnie dzieci. Użyłam zdjęć wygenerowanych za pomocą sztucznej inteligencji.

Karolina Breguła, „Rodziny”, Szczecin, 2023 r.


Plakaty powiesiłaś na warszawskiej Woli i w centrum Szczecina. Jaki był odbiór mieszkańców?
Na Woli wiszą chyba do dzisiaj, a przynajmniej jeszcze niedawno wisiały. Kiedy je instalowałam, kilka osób zamachało do mnie miło z przejeżdżających samochodów. W Szczecinie było niestety inaczej. Zostały tam zniszczone w ciągu kilku dni. Najpierw oblepiono je nienawistnymi hasłami, potem zupełnie zdarto. Po tym, jak napisały o tym lokalne media, odezwała się do mnie TRAFO z propozycją, żeby jeden z plakatów powiesić w przestrzeniach galerii. Bardzo to doceniam, zwłaszcza że to nie pierwszy raz, kiedy TRAFO przeciwstawia się tego typu homofobicznym dewastacjom. Kilka lat temu galeria odmalowywała mural cytujący piękny miłosny list Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego. Wspólnie z dyrektorem Stanisławem Rukszą zdecydowaliśmy, że zachowamy miejski
charakter i powiesimy plakat przy schodach, żeby było trochę jak na ulicy. Zdjęciu towarzyszy też dokumentacja instalacji ulicznych, przypomnienie projektu „Niech nas zobaczą” sprzed dwudziestu lat i opisy tłumaczące kontekst obu projektów.

W roku 2003 „Niech nas zobaczą” wywołało dość duży opór społeczny wobec upowszechniania w przestrzeni miejskiej wizerunków par jednopłciowych trzymających się za ręce. Czego dzisiaj oczekujesz po tej akcji?
Pamiętam, jak mówiłam 20 lat temu: zobaczcie, ludzie z moich zdjęć mogą być waszymi sąsiadami, sprzedawcami w sklepie, gdzie robicie zakupy, waszą fryzjerką, waszym wujkiem lub córką. Dzisiaj już to jest oczywiste, a nawet brzmi trochę głupio. To znaczy, że pewien krok jednak zrobiliśmy. Teraz chciałabym, żeby obecność par jednopłciowych wychowujących dzieci stała się równie oczywista, żeby fakt, że istnieją i żyją wokół nas, zaczął być dostrzegany. Wierzę, że komunikatem artystycznym można rozpocząć debatę społeczną. I tego oczekiwałabym od moich instalacji ulicznych i filmów.

Karolina Breguła
artystka wizualna, absolwentka PWSTFiTV w Łodzi. Tworzy filmy, fotografie, instalacje i zdarzenia. Jest wykładowczynią Akademii Sztuki w Szczecinie, współpracuje z galerią lokal_30. Wspólnie z Weroniką Fibich współprowadzi w Szczecinie Lokatorne – miejsce działań antydyscyplinarnych

Tekst powstał w ramach „Laboratorium badań nad szczęściem. Życie po komfortocenie”, artystyczno-badawczego projektu sieciującego młodych ludzi ze środowiskami nauki, sztuki, dizajnu, technologii, przedsiębiorczości i szukającego rozwiązań, jak uwolnić się od komfortocenu i żyć w sposób bardziej zrównoważony oraz szczęśliwy. Projekt jest realizowany przez Goethe-Institut, Fundację Bęc Zmiana, Zentrum für Kunst und Urbanistik w Berlinie, przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie, m.st. Warszawy. 
#pokomfortocenie
 

Tekst oryginalnie obublikowany w dwutygodniku pod linkiem. W wydaniu 01/2024

Inne zasoby

Zobacz Raport Raport

Wypij Morze

Zobacz Raport Raport

Odrodzenie gleby / Soil Rebirth

Zobacz Raport Raport

Ćwiczenia z (dys)komfortu. Jak mikrodziałania mogą przyczynić się do budowania dobrostanu społeczności?

Zobacz Raport Raport

Wspólnotowy Kosmodrom. Transformacja instytucji kultury po komfortocenie

Zobacz Raport Raport

Porastanie + ambasada natury